„Więc gdy wiosennym oglądam wieczorem
W mgły otuloną zagonów szarzyznę,
Ktoś w moim sercu wykuwa toporem
Moją Ojczyznę.”
Jan Lechoń
Z cyklu „Polonia Resurrecta”
Nie pamiętam dokładnie, ale było to w szkole średniej. To wówczas po praz pierwszy zetknąłem się z poezją Jana Lechonia. Tym wierszem, który wówczas wywarł na mnie ogromne wrażenie i sprawił, że pobiegłem do księgarni w poszukiwaniu antologii tego poety był „Rejtan”. Tragizm postaci Tadeusza Rejtana jakoś tak wyjątkowo splatał się z tragizmem samego Lechonia, że poruszył mnie wówczas do głębi.
Kiedy wszystko struchlało z obawy Moskali,
On na progu się sali jako kłoda wali
Z tą jedną myślą w głowie: „Ja wszystko ocalam”,
Rozdziera swoje szaty, krzycząc: „Nie pozwalam!”
Sto ramion niezlękłego uchwyciło męża,
I oszalał, i umarł. Lecz to on zwycięża.
Bo parę lat zaledwie – jest to chwila prawie
I oto się nad polem chwieje piórko pawie,
Hurmem chłopi z kosami biegną polną steczką
I nakryli armaty krakowską czapeczką. (…)
I idą, idą nasi, bijąc w tarabany,
I myśląc o swej Basi, w kraju zapłakanej.
Samotnik, który wtedy oszalał z rozpaczy,
Nie ujrzy ich, to prawda, ale cóż to znaczy?
Bo on odżył i wpośród śnieżnych drzew szpaleru
To on wali bagnetem w wrota Belwederu
I w ciemną noc styczniową wolność widzi jaśnie.
Ten człowiek z brwią krzaczastą, to przecież on właśnie.
Coś jest w Polakach, zwłaszcza w polskich poetach takiego, że w swojej wrażliwości heroizm łączą z poczuciem beznadziejności, miłość do Ojczyzny z miłością do Boga, a pisząc o Polsce kreślą słowa swoich wierszy własnym sercem. Tak właśnie było z Janem Lechoniem.
Naprawdę nazywał się Leszek Józef Stefanowicz. Urodził się w 1899 r. w Warszawie. Choć przyszło mu żyć w wieku XX był jakiś taki nie do końca współczesny, taki dziwiętnastowieczny. Sam zresztą, zwłaszcza gdy zbliżała się jego tragiczna śmierć, czuł w sobie ten powiew niedzisiejszości. Tak pisał w „Ostatniej miłości”:
Dawno zmarli mych marzeń wierni towarzysze:
Poeci romantyczni, zapatrzeni w ciemnie,
Egerie w czarnych lokach – teraz nocą słyszę,
Bez zbytecznych pożegnań odchodzą ode mnie.
Pochodził z rodzinny inteligenckiej o ormiańskich korzeniach. Zasłużonych dla polskości Ormian jest w naszej historii wielu, że wspomnę chociażby Józefa Teofila Teodorowicza (1864 – 1938), arcybiskupa lwowskiego obrządku ormiańskiego, posła, a następnie senatora w okresie II Rzeczypospolitej. Wielkiego patriotę walczącego o sprawy Polski w okresie zaborów, który jako poseł i arcybiskup w jednej osobie 2 lutego 1919 r. wygłosił płomienne kazanie w Katedrze Św. Jana w Warszawie, które inaugurowało pierwszy dzień obrad Sejmu po odzyskaniu przez Polskę Niepodległości. A dzisiaj chociażby ks. Tadeusza Isakowicza – Zaleskiego.
Należał Jan Lechoń (bo taki przyjął pseudonim, gdy wydawał jeszcze jako kilkunastoletni chłopak swoje pierwsze wiersze, i pod takim imieniem i nazwiskiem przeszedł do historii) do tego szczęśliwego pokolenia Polaków, któremu przyszło się po latach zaborów cieszyć z odzyskanej wolności. Marzenie o którym pisał jako zaledwie 19-sto letni chłopak w 1917 r. w wierszu: „Z cyklu Polonia Resurrecta”:
Da Bóg nam kiedyś zasiąść w Polsce wolnej,
Od żyta złotej, od lasów szumiącej,
Da Bóg, a przyjdzie dzień nieustający
Dla srebrnych pługów udręki mozolnej.
„stało się ciałem” w rok później. Należał do tych szczęśliwych, którzy na własne oczy widzieli kolejne wcielenie Rejtana w Józefie Piłsudskim: „Ten człowiek z brwią krzaczastą, to przecież on właśnie”. To o nim pisał w swoim wierszu „Piłsudski”:
Hej kwiaty na armaty! Żołnierzom do dłoni!
Katedra oszalała! Ze wszystkich sił dzwoni,
Księża idą z katedry w czerwieni i złocie,
Białe kwiaty padają pod stopy piechocie,
Szeregi za szeregiem! Sztandary! Sztandary!
A On mówić nie może! Mundur na nim szary.
Gdy przyszło bronić odzyskanej Niepodległości, w okresie wojny polsko – bolszewickiej był zaangażowany do pracy w biurze prasowym Naczelnego Wodza. Każdy bowiem bronił Ojczyzny tak jak mógł najlepiej. Ks. Ignacy Skorupka kroczył z krzyżem w ręku, Lwowskie Orlęta broniły orężem, a Jan Lechoń piórem…
Postać Marszałka przewijała się zresztą przez życie Lechonia. Bo ludzi wybitni, wyjątkowi zawsze przyciągają w chwilach trudnych. Gdy dogasała pożoga II wojny światowej, a nad Polską zamiast zorzy wolności zbierała się czerwona łuna komunizmu, tak wzdychał Lechoń „Do Wielkiej Osoby”:
O Ty, coś się na chwilę nie rozstawał z chwałą!
Pamiętam maj w Paryżu i wieczór upalny,
Gdy nie chciał nikt uwierzyć w to, co już się stało,
I kiedy szedłem płakać pod Łuk Tryumfalny.
Jam odtąd nigdy Twego nie wzywał nazwiska,
Lecz jak Cię dziś nie wołać, gdy Wilno się pali
I milion znów bagnetów wśród dróg naszych błyska,
I słychać znów w Warszawie armaty Moskali.
Więc znowu idź przed nami, Ogromna Osobo,
I patrzaj w ciemną przyszłość przez swe oczy siwe,
A my znowu w nieszczęściu idziemy za Tobą,
Ażeby znowu czynić rzeczy niemożliwe.
W wolnej Polsce należał do najwybitniejszych literatów. To on wymyślił nazwę grupy poetyckiej „Skamander”, którą współtworzył. Aktywnie uczestniczył w pracach Związku Zawodowego Literatów Polskich i PEN Clubiu. Od 1930 aż do wybuchu wojny pracował jako attaché kulturalnym ambasady polskiej w Paryżu. W okresie II Rzeczypospolitej często wykorzystywano ludzi kultury do pracy w aparacie dyplomatyczno – konsularnym.
Wojna była dla niego doświadczeniem ciężkim, oznaczała emigrację. Jeszcze w okresie wolnej Polski, w czasie swojej pracy w Ambasadzie RP w Paryżu ciężko znosił rozłąkę z Ojczyną. Wówczas powstał wiersz pt.: „Hymn Polaków z zagranicy”:
Jedna jest Polska, jak Bóg jeden w niebie,
Wszystkie me siły jej składam w ofierze.
Na całe życie, które wziąłem z Ciebie,
Cały do Ciebie, Ojczyzno, należę.
Twych wielkich mężów przykład doskonały,
Twych bohaterów wielbię święte kości,
Wierzę w Twą przyszłość pełną wielkiej chwały,
Potęgi, dobra i sprawiedliwości.
Wiem, że nie ucisk i chciwe podboje,
Lecz wolność ludów szła pod Twoim znakiem,
Że nie ma dziejów piękniejszych niż Twoje
I większej chluby niźli być Polakiem.
Jestem jak żołnierz na wszystko gotowy
I jak w Ojczyźnie, tak i w obcym kraju
Czuwam i strzegę skarbu polskiej mowy,
Polskiego ducha, polskiego zwyczaju.
Z narodem polskim na zawsze związany,
O każdej chwili to samo z nim czuję.
Do wspólnej wielkiej przyszłości wezwany,
Wszystkim Polakom braterstwo ślubuję.
Przyszło mu żyć najpierw w Brazylii, a następnie w Stanach Zjednoczonych. Nigdy nie pogodził się z zaprowadzonym w Polsce systemem komunistycznym. Należał do najbardziej radykalnych antykomunistów w polskiej emigracji. Uważał, że powinni oni zostać wyrzuceni z Polski, gdy odzyska ona Niepodległość. Był wiec w okresie PRL zwalczany i zakazany.
Pamiętam jak kilka lat temu w wakacje, trafił mi do ręki mało znany poemat Jana Lechonia „Pani Walewska”. Występowała tam postać spersonifikowanej Historii, w jej usta Lechoń włożył słowa, które nie wiem czy wiernie, ale odtwarzam teraz z pamięci: „Ja jestem od tego, by tam gdzie polskie serce znękane się garnie. Nim światłem wzejdą wiersze, zapalać latarnie”. Pamiętam te słowa, bo mimo, że byłem już wtedy zawodowym historykiem, chyba już nawet po doktoracie, a także mimo tego, że historię zawsze kochałem, to na nowo odkryłem wówczas sens tej pasji, która rodziła się we mnie gdzieś od dziecięcych lat.
Jan Lechoń choć jak wielu artystów był człowiekiem zagubionym był też ze wszech miar przepełniony wiarą. Przemówił do mnie jako poeta i człowiek także tym, że nie byłby może ideałem dawanym za wzór w zbożnych kazaniach czy żywotach świętych, ale jak wielu ludzi czynu (np. jak wspominany przeze mnie swego czasu generał Wieniawa), mimo tego, że błądził, gdzieś tam w głębi serca, miał pewien punkt odniesienie, jakby to określił Jan Paweł II (w Gdańsku w 1987 r.) „jakieś swoje „Westerplatte”.” Nie jest to pewnie klasyczny wiersz religijny, ale to chyba najbardziej trafiający do mnie wiersz religijny jaki czytałem. Bo taki jakiś prawdziwy, ludzki. Taki bardziej dla nas, zwykłych chodzących po tym świecie ze swoimi wadami, grzechami i ułomnościami ludzi, liczącymi co najwyżej na to, że może gdzieś się tam Pan Bóg zmiłuje i wpuści nas po śmierci do czyśćca. Tak pisał Lechoń w „Rekrutacji”:
W wojnie, którą Ci wydał, szturmując do nieba
Ażeby tron Twój posiąść. Archanioł strącony,
Wiem, Panie, że każdego żołnierza Ci trzeba,
I dlatego w tej chwili staję z Twojej strony.
Weź mnie do Twych szeregów, choć wyznać Ci muszę
Żem nieraz Cię odstąpił, bo mnie wróg Twój łudził
I po różnych manowcach prowadził mą duszę,
Nimem głos Twój rozpoznał i wreszcie się zbudził.
Nie nęciły mnie nigdy laury wojownicze
I od pierwszych szeregów będę stronił z dala,
Lecz gdybym miał uchodzić, wtedy. Panie, liczę
Na potężny kuksaniec Anioła-kaprala.
Mam nadzieję, że w dniu sądu i na mnie, i na Lechonia spojrzy Pan Bóg mimo wszystko łaskawie. Dla kogoś kto tak bardzo ukochał Polskę, jak Lechoń, emigracja i brak możliwości powrotu do Polski była wyrokiem śmierci. Egzekucję wykonał sam. 8 czerwca 1956 r. rzucił się z wysokości XII piętra i roztrzaskał o nowojorski bruk. Niczym fortepian Szopena w wierszu innego naszego wielkiego poety Cypriana Kamila Norwida „Ideał – sięgnął bruku”. Jak sam kiedyś napisał Jan Lechoń
Spekulacji na temat przyczyn śmierci Jana Lechonia i jego dramatycznego samobójstwa było i nadal jest wiele. Jednak jego wieloletni przyjaciel i nestor polskiego ruchu socjalistycznego (tego prawdziwego międzywojennego, niepodległościowego i emigracyjnego później) Adam Ciołkosz nigdy nie miał wątpliwości, że dłużej rozłąki z Polską Lechoń już nie mógł zmieść. Jak sam kiedyś napisał: „Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci”. Do Polski powrócił dopiero w 1991 r., gdy jego ciało ekshumowano z nowojorskiego cmentarza i pochowano w rodzinnym grobie w Laskach.
Zaczynałem od zacytowania pierwszej części wiersza „Rejtan”, a skończyć chcę cytując część końcową tego wiersza. Pisał te słowa Jan Lechoń na emigracji, kiedy w Jałcie decyzją możnych tego świata Polska dostawała się w sowiecką niewolę. Jest bowiem coś w słowach Lechonia ponadczasowego:
Dziś kiedy na świat cały grzmią moskiewskie spiże,
Gdy niejedno poselstwo stopy w Moskwie liże
A oklask dla przemocy brzmi na wszystkie strony
Ten Rejtan znów podnosi nie łeb podgolony, (…)
I gdy wszystko przemocy gotuje owację,
On woła: „Nie pozwalam!” I to on ma rację.